sobota, 20 grudnia 2014

Wywiad z Royal Bee

Zapraszam na wywiad z Royal Bee, autorką opowiadania Aeis: Fałszywa Dusza i ilustratorką książek.
Witam serdecznie wszystkich odwiedzających Morzosferę. :>

Opowiedz nam w kilku słowach o historii, którą piszesz.
Zacznę może od ciekawostki, iż w założeniu moje opowiadanie miało być parodią popularnych w ostatnich latach romansideł fantasy z nastolatkami w roli głównej. Jednak ostatecznie nie wyszedł z tego nawet pastisz, tylko prędzej moja własna interpretacja tego gatunku. Staram się układać dobrze znane motywy i elementy na swój sposób. :)
Sama opowieść traktuje o bardzo przeciętnej, trochę nieśmiałej i gapowatej licealistce, która przez swoją nadmierną ciekawość wplątała się w dość nietypową sytuację – została ogłoszona inkarnacją bogini w zupełnie nieznanym, fantastycznym świecie. Coś, co brzmi jak marzenie wielu nastolatek, okazuje się jednak istnym koszmarem i nieustającą walką o przeżycie, bowiem historie jak ze snów niestety się nie zdarzają. ;)

Czy zamieszczanie opowiadania w odcinkach, stały kontakt z czytelnikami, czyli innymi słowy funkcjonowanie w tej części blogosfery czymś cię zaskoczyło?
Niewątpliwie miłym zaskoczeniem okazał się prędki i duży odzew na moje opowiadanie – nie przypuszczałam wcześniej, że blogosfera aż tak tętni życiem oraz że jest tu tylu ludzi, którzy nie żałują poświęcać czasu na długie i konstruktywne komentarze bądź oceny – a same ocenialnie były dla mnie od początku fascynującym zjawiskiem. Kompetentnie prowadzony blog z ocenami to istna skarbnica wiedzy dla początkujących pisarzy, a w dodatku kompletnie darmowa.
Ach, no i spamowniki. To dopiero genialny wynalazek!

Kierujesz swoją historię do osób młodszych od siebie, skąd ta decyzja?
Nastolatką już dawno nie jestem, jednak żywo pamiętam ten okres i z rozmarzeniem wspominam, jak łakomie, entuzjastycznie i niemal bezkrytycznie pochłaniałam wtedy wszelkie przejawy kultury. Jeśli miałabym wymienić rzeczy, które miały największy wpływ na moje ukierunkowanie i obecne zainteresowania, to okazałoby się, że z niemal wszystkimi miałam do czynienia w okresie nastoletnim, a szczególnie licealnym. Przyjemnie pisać, mając świadomość, iż być może gdzieś trafi się osoba, która z takim samym zapałem odbierze moją historię.
 
Co w procesie tworzenia opowiadania jest dla ciebie najtrudniejsze?
Zdecydowanie znalezienie czasu. :) Pogodzenie licznych – niestety! - obowiązków pracowo-domowych z zainteresowaniami to istny koszmar. Często wieczorami jestem już zbyt zmęczona, aby pisać, a tym bardziej patrzeć na ekran po całym dniu pracy przy komputerze. Jest to niczym tortura, bowiem moje chęci i zapał do pisania nie blakną, a kolejne wydarzenia i rozdziały mam już rozplanowane...

Co motywuje cię do pisania?
Rzucę banałem: komentarze! Gdyby nie pozytywne opinie czytelników, zapewne porzuciłabym projekt po pierwszych trzech rozdziałach (które tak naprawdę stworzyłam na próbę). Już dawno minęły czasy, kiedy pisałam „do szuflady”. Teraz chcę widzieć czarno na białym, czy moja historia się podoba oraz czy warto poświęcić jej więcej czasu. Niemniej ważnym bodźcem zachęcającym mnie do pisania jest również cudowne uczucie satysfakcji, które dopada mnie po każdym kolejnym ukończonym rozdziale. A im dalej jestem, tym chęci tylko większe. :)

W informacjach o blogu można wyczytać, że posiadasz inny, bardziej znany alias, który jednak wolisz zachować w tajemnicy. Czy wiele osób rozgryzło twoją zagadkę?
Kilka osób wpadło na mój trop, jednak w samej blogosferze nie silę się przesadnie na dochowanie tego „sekretu”. Przede wszystkim chcę oddzielić swój codzienny świat od pisarskiego, aby mój główny nick nie był niepotrzebnie skojarzony z czymkolwiek poza ilustracją (tj. moim zawodem). Jednak nie ma problemu w drugą stronę – jeżeli ktoś mnie odnajdzie przez „Aeis”, to tym będzie mi milej, że mu się chciało. :>

Twierdzisz, że Aeis jest dla ciebie ćwiczeniem, wstępem przed podejściem do trudniejszych tematów. Czy masz już plan tekstów, którymi chciałabyś się zająć w przyszłości?
Oj, czego my wszyscy nie mamy w planach. (śmiech) Poza kilkoma konspektami na inne opowiadania, od niepamiętnych czasów noszę się z pomysłem na powieść. Żebym nie skłamała... to od 2002 roku dokładnie (wtedy powstał pierwszy rysunek). Oczywiście w tamtym okresie była to infantylna historyjka mocno inspirowana moimi ulubionymi tytułami, lecz z biegiem lat ewoluowała już setki razy i obecnie chyba ostały się tylko dwie postaci, które mają cokolwiek wspólnego z pierwszą wersją. Nigdy jednak nie czułam się gotowa do rozpoczęcia tego projektu, toteż mam wielką nadzieję, że po „Aeis” zmienię zdanie.

Czego sama szukasz w książkach, po które sięgasz?
Oklepanego „oderwania się od rzeczywistości”. Książki, które wybieram, mają sprawić, że po ich lekturze będę się budzić niczym z głębokiego snu, powoli przypominając sobie, gdzie i kim jestem.
Wyjątkowo lubię czytać o uniwersach wykreowanych przez samych autorów, szczególnie jeśli charakteryzuje je spójność i dbałość o najdrobniejsze detale. A im mniejszy mają związek z naszym światem, tym lepiej. Dlatego wyjątkowo tutaj cenię wyobraźnię i jednocześnie logikę Stanisława Lema, który kreację tę doprowadzał momentami do czystej abstrakcji, a mimo to wszystko trzymało się kupy.
Oczywiście od literatury oczekuję również interesującej fabuły, a do tego niezbędni są realistycznie przedstawieni bohaterowie. Niestety, jako typ idealistki, jestem bardzo wybredna i wystarczy jedna zauważalna niedoróbka, aby runął mi cały pozytywny obraz danej historii...

Jak wygląda twój proces twórczy? Masz sztywno rozplanowane rozdziały czy raczej idziesz na żywioł? Zdarza ci się przerabiać stare rozdziały, bo w międzyczasie zmieniła ci się koncepcja?
Mam rozpisany plan ogólny większości wydarzeń w kolejności chronologicznej, niektóre z nich mniej lub bardziej rozwinięte w oddzielnych plikach (coby mi pomysły nie uciekły), jednak nie trzymam się sztywnego planu podczas pisania danego rozdziału. Zbyt wiele rzeczy zmieniam w trakcie oraz zbyt wiele wątków przesuwam, ponieważ nigdy nie potrafię przewidzieć, jak bardzo rozpiszę się na jakiś temat. Wiele razy zakładałam, że w kolejnym rozdziale zmieszczę, załóżmy, cztery ważne sytuacje, a de facto pojawiały się tylko dwie, bo nagle zrobiło się za dużo stron i masa dodatkowych pomysłów... ;)
Jeśli chodzi o przerabianie starych rozdziałów, to niedawno właśnie, po dłuższej przerwie od pisania, zrobiłam swoisty „remanent” w pierwszych częściach opowiadania. Jak już wspomniałam, pierwotnie „Aeis” miała być parodią (a także krótkim tworem), czego pozostałości nadal były widoczne w początkowych rozdziałach. Nie jestem jednak fanką zmieniania koncepcji. Prędzej wolę inaczej je rozwinąć i dopasować pod istniejące sytuacje, aniżeli wracać i robić bałagan. Zupełnie tak, jak w grze planszowej Go – raz błędnie położony kamień zostaje tam już do końca, lecz przy odpowiedniej strategii można uczynić go kluczem do zwycięstwa. Bardzo mi się podoba to podejście. :)

Zgłosiłaś swoje opowiadanie do ocenialni, czy przyniosło ci to jakieś korzyści?
Całą masę! Przede wszystkim zobaczyłam, że w moim pisaniu jest jakiś sens, że ludzie faktycznie – może zabrzmi to dziwnie – rozumieją to, co chciałam im przekazać. Jeśli ktoś, kogo zupełnie nie znasz, przedstawia Ci charakterystykę Twoich postaci w sposób niemal dokładnie taki, jaki masz zapisany w swoich prywatnych notatkach, to czujesz wyjątkową dumę i satysfakcję. Każda nowa ocena daje mi naprawdę niezłego powera do dalszego pisania.
Wielu oceniających potrafiło też bardzo trafnie wskazać mi jakieś mankamenty w fabule, czy po prostu braki i niedopowiedzenia, które trzeba uzupełnić. Każdy znajdował coś zupełnie nowego i innego, a niektórych tak bardzo ponosiła interpretacja, że podsunęli mi pomysły na rozwinięcie różnych wątków. :)
Oczywiście zdarzały się sytuacje, w których „Aeis” komuś najzwyczajniej w świecie nie przypadła do gustu i musiałam się potem tłumaczyć z wielu niekoniecznie prawidłowych przypuszczeń oceniających, ale nawet i takie oceny dały mi do myślenia i zachęciły do zmiany tego czy owego. Wiadomo, że nie można wszystkich po równo zadowolić, ale nie szkodzi próbować.

Znajdujesz czas na śledzenie innych internetowych opowiadań? Jeśli tak, które mogłabyś polecić i dlaczego?
Kiedy zaczynałam prowadzić bloga, miałam o wiele więcej czasu niż obecnie i wiele opowiadań przeczytałam, a inne na bieżąco śledziłam. W ostatnich miesiącach nie sposób mi znaleźć nawet chwile na przeglądanie blogosfery, a do dopiero szukanie nowych tytułów, nad czym bardzo ubolewam. Mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie dla mnie bardziej łaskawy pod tym względem, a tymczasem każdy, kogo ciekawią polecane przeze mnie blogi, może zajrzeć w zakładkę „Polecane” na stronie opowiadania. :>

Na co dzień współpracujesz z wydawnictwami od nieco innej strony. Czy rodzaj twojej pracy miał wpływ na podjęcie decyzji o pisaniu opowiadania?
Hm, w sumie nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć. Od dzieciństwa zarówno rysowałam, jak i pisałam, tworząc i ilustrując własne historie, zatem te dwie sfery zawsze były ze sobą powiązane. Do każdej postaci czy sytuacji, które ukazywałam na moich obrazkach, miałam w głowie kontekst oraz całe tło fabularne. Ta chęć przedstawiania i obrazowania historii przyczyniła się do rozwinięcia mojej pasji rysowania, aby z czasem naturalnie przerodzić się w ścieżkę kariery zawodowej. Na kilka lat porzuciłam pisanie, skupiając się na pracy, jednak ciągle w głowie miałam przekonanie, że kiedyś do niego wrócę (chociażby po to, aby napisać tę moją nieszczęsną powieść).
Ciągoty do pisania towarzyszyły mi jednak na co dzień. Wiele razy pracowałam przy publikacjach, gdzie aż mną rzucało, aby powstrzymać się od uwag dotyczących treści książki. Naprawdę niełatwe jest ilustrowanie tekstów, przy których trzeba non stop odpędzać od siebie myśli w stylu: „Ja bym to napisała zupełnie inaczej!”. (śmiech)
Jakiś czas temu projektowałam głównych bohaterów do zbioru opowiadań dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Teksty były w trakcie opracowania, toteż dostałam tylko ogólne opisy postaci. Przyznam, że dawno nie miałam takiej dowolności i zabawy przy pracy; byłam wyjątkowo zadowolona z końcowego efektu, a i klient wydawał się usatysfakcjonowany. Problem w tym, że kiedy otrzymałam już gotowy do zilustrowania tekst, jego poziom i fabuła były tak żenująco infantylne, że kompletnie nie potrafiłam wyobrazić sobie w nim moich pieczołowicie zaprojektowanych postaci...
Najwyraźniej w pewnym momencie moja chęć powrotu do pisania osiągnęła punkt kulminacyjny i pewnego dnia po prostu usiadłam i zaczęłam opowiadanie.

Jesteś ilustratorką. Jak daleka jest twoja autonomia? Czy masz prawo sama decydować, który fragment książki zasłużył na ilustrację?
To tak naprawdę zależy od danego zlecenia. W połowie przypadków wydawca bądź autor mają już swoją wizję całej książki i muszę się im absolutnie podporządkować, jednak w pozostałych sytuacjach mam dużą dowolność. Niestety, jak to bywa w życiu, żadna z tych opcji nie jest idealnym rozwiązaniem.
W pierwszym przypadku muszę niemal dosłownie wejść do głowy klienta, bo bardzo często ten nie jest w stanie odpowiednio jasno opisać swoich potrzeb (a później jest mocno zaskoczony efektami, bo „inaczej to widział w swojej wyobraźni”...). Zdarza się również, że dostaję tak bardzo szczegółowy i kipiący opisami brief, iż łapię się za głowę z przerażenia, jak ja to wszystko zmieszczę na jednym obrazku. Oczywiście raz na jakiś czas trafiają się osoby już doświadczone w pracy z grafikami, które wiedzą dokładnie, jak swój pomysł przedstawić, jakie dać przykłady oraz co tak naprawdę jest fizycznie możliwe do wykonania. :)
W drugim przypadku, kiedy mam dowolność w tworzeniu, klient popada w drugą skrajność i niczym istna tabula rasa oczekuje, że go oświecę setkami pomysłów. Czasem jest to łatwe, jeśli mam do czynienia z ciekawym tematem, jednak gorzej, kiedy to sytuacja odwrotna. Muszę przeszukać cały tekst pod kątem wydarzeń odpowiednich do zilustrowania, a następnie przedstawić listę propozycji. Wtedy klient wybiera swoje typy – o ile oczywiście takie ma, bowiem czasami i na mnie przechodzi ta decyzja... ;) Na szczęście potem jest już tylko z górki.

Zdarza ci się ilustrować książki, których nie znasz, tylko na podstawie kilku słów kluczowych od zleceniodawcy?
Bardzo często. Szczególnie w przypadku większych publikacji dostaję albo wybrane fragmenty, albo już gotowe opisy do ilustracji/postaci. I jestem bardzo rada z tego powodu, bowiem jeśli miałabym czytać każdą książkę, przy której pracuję, to chyba na samą pracę już by mi nie starczyło czasu... Jeśli natomiast tekst jest krótki, co na miejsce najczęściej w przypadku tytułów dla dzieci, dostaję całość do przeczytania od razu (bywa, że jeszcze przed korektą – sic!).

Jak zostałaś ilustratorką? Wysyłałaś swoje cv do wydawnictw, czy też ktoś cię dostrzegł i polecił?
Jak już wyżej wspomniałam, rysowanie od zawsze było moją pasją i bardzo naturalnie przekształciło się w zawód. Ilustrowanie książek to jednak tylko fragment tego, co robię. Pracuję również jako concept artist i grafik przy grach komputerowych, bo prawda niestety jest taka, że z samego ilustrowania bardzo trudno wyżyć (poza tym jestem osobą, która nie potrafiłaby robić ciągle jednej i tej samej rzeczy :D).
Już na studiach zbudowałam swoje portfolio w sieci i zaczęłam dosłownie atakować skrzynki pocztowe wydawnictw swoim cv oraz linkiem do strony. I nie mam na myśli kilku film, ale setki na całym świecie. To jest najlepsza metoda, aby wkręcić się w branżę, bowiem na polecenia trzeba poczekać, aż się wyrobią znajomości – a na to najpierw trzeba zapracować.
Po pewnym czasie zaczęły napływać odpowiedzi – głównie odmowy, bowiem trudno trafić na moment, w którym wydawnictwo akurat szuka nowego ilustratora. Warto także zaznaczyć, iż znaczna większość z nich w ogóle nie odpisuje na takie maile, tylko – jeśli ilustrator im się spodoba – bez słowa dodaje je do puli z dopiskiem „przejrzeć w przyszłości”. Kończy się to tym, iż często otrzymuję odpowiedź z propozycją pracy po kilku latach (!) od wysłania swojego zgłoszenia. To tylko pokazuje, jak wielka jest konkurencja na tym rynku.
Po takim mailowym bombardowaniu nie ma szans, aby prędzej czy później nie dostać jakiejś pozytywnej odpowiedzi. Po wykonaniu pierwszego zlecenia mogłam zaktualizować portfolio i z dumą dalej rozsyłać cv, tym razem uzupełnione o faktyczne doświadczenie. A potem – wiadomo. Im więcej zleceń, tym więcej do pokazania i tym więcej stałych klientów.

Czy rysowanie nie przestało sprawiać ci przyjemności, odkąd zaczęłaś zajmować się nim zawodowo? Nie dopada cię czasem wypalenie?
Niestety zdarzają się momenty frustracji, zmęczenia i zwątpienia – jak w każdej pracy. Wydawałoby się, że zawód powstały z pasji to spełnienie wszelkich marzeń, jednak w rzeczywistości rzadko trafiają się zlecenia, które od początku do końca przebiegają bezproblemowo i z czystą przyjemnością. Mimo wszystko jest to płatne świadczenie usług i nawet najbardziej znani ilustratorzy ostro trzymają się zasady „klient – nasz pan”.
Kocham rysować i cieszę się, że byłam w stanie zrobić z tego biznes, jednak nawet najfajniejsza praca nie zastąpi radości, jaką daje mi realizacja własnych projektów. Niestety, przy szczególnie wyczerpujących zleceniach, pierwsze, czego pragnę wieczorami, to wyłączyć swój tablet i porobić jakieś istne głupoty, bo głowa i ręka odmawiają mi już posłuszeństwa. Chociaż nie powiem, bywają dni, kiedy najlepszym relaksem pomiędzy jedną ilustracją a drugą jest... rysowanie. Tyle, że dla siebie.

Wzorujesz się na swoich mistrzach podczas rysowania, czy wolisz pracować nad własnym, charakterystycznym stylem?
Tak naprawdę to ciągle poszukuję takiego stylu, który będzie na tyle uniwersalny, że podoła prawie każdemu zleceniu, na tyle rozpoznawalny, że stanie się moją marką, oraz na tyle ciekawy, że... szybko mi się nie znudzi. Mam trochę problem z tym, że podoba mi się zbyt wiele różnych technik i nie potrafię skupić się tylko na jednej. Ma to jednak swoją podstawową zaletę, którą jest elastyczność wobec zleceniodawcy. Kiedyś gdzieś przeczytałam, że portfolio powinno być jak menu, z którego klient może sobie wybierać style najbardziej pasujące do poszczególnych publikacji. Dotychczas wychodziło mi to tylko na plus, niemniej jednak w swoich prywatnych planach dążę do wykreowania stylu, który mógłby być cały absolutnie mój.

Którzy artyści najbardziej wpłynęli na twój rozwój?
Ze wszystkich wspaniałych artystów, którzy przez lata mnie inspirowali i pośrednio kreowali mój rozwój, największe ukłony czynię w stronę Glena Keane'a, genialnego rysownika i animatora, a przede wszystkim twórcy postaci Małej Syrenki Disneya, której jeden przerysowany w dzieciństwie obrazek zapoczątkował moją pasję i tym samym wpłynął na resztę życia. Oczywiście dopiero po wielu latach dowiedziałam się, kto był autorem najważniejszego rysunku w mojej „karierze” i dopiero wtedy byłam w stanie faktycznie docenić jego geniusz w lekkości i dynamice każdej stawianej kreski.
W czasach licealnych miałam bzika na punkcie impresjonizmu i dziewiętnastowiecznej literatury, jednak nie sposób mi wymienić tutaj wszystkie nazwiska, których właściciele pobudzali wyobraźnię i rozpalali we mnie natchnienie. Mimo to największy wpływ na rozwój moich umiejetnosci mieli (i nadal mają) artyści współcześni, zawodowo zajmujący się ilustracją czy concept artem. Przede wszystkim muszę tutaj wymienić Jasona Chana oraz Matta Rhodesa, których wyczucie koloru, światła i kompozycji nie przestaje mnie zachwycać. Wiele zawdzięczam również mojemu niedawnemu nauczycielowi, genialnemu Nathanowi Fowkesowi, który wywrócił do góry nogami moje spojrzenie oraz podejście do tworzenia obrazków.
Oczywiście nie mogę zapomnieć o Charlie Bowater, Lois Van Baarle czy Janie Schirmer... Mogłabym jeszcze wymieniać a wymieniać kolejne nazwiska rysunkowych znakomitości, ale chyba mocno zboczyłabym z głównego tematu. ;)

Co najbardziej lubisz w swojej pracy, a co jest w niej najtrudniejsze?
Jeśli praca jest jednocześnie pasją, to łączący je ładunek emocjonalny jest naprawdę potężny. We wszystko chce się wkładać swoje serce i czerpać jak największą przyjemność, bez względu na to, czy ma się do czynienia z projektem dla klienta, czy własnym. Uwielbiam przeistaczać teksty w obrazy i tym samym przekazywać innym moje własne interpretacje różnych historii. Nieopisaną przyjemność sprawia mi także ujrzenie potem efektów tej pracy, czy to w formie namacalnego druku, czy to w postaci ruchomych elementów na ekranie.
Z drugiej jednak strony z ciążącymi nad głową krótkimi terminami, masą poprawek czy też czasami wręcz absurdalnymi życzeniami zleceniodawców bardzo trudno nieustannie dawać z siebie wszystko. Trzeba umieć znaleźć złoty środek pomiędzy zaangażowaniem emocjonalnym a przyziemnym podejściem do poprawnego wykonania pracy. Często należy też zupełnie odciąć się od swojej własnej wizji czy nawet doświadczenia i wiedzy, kiedy klient ma swój własny, niekoniecznie pochwalany przeze mnie pomysł...
A odpowiadając na pytanie bardziej dosłownie: najbardziej lubię projektować i rysować postaci, a największe trudności sprawiają mi tematy, których sama nigdy bym w swoich pracach nie poruszyła.

Serdecznie dziękuję za rozmowę!

5 komentarzy:

  1. Ciekawie było się dowiedzieć, jak to wygląda od innej strony, bo sama zwykle jestem tym złym, niedobrym zleceniodawcą. Nawet nie wiedziałam, że w tak różnych formach mogą istnieć zlecenia na ilustracje - sama z własną ilustratorką trzymam się jednego, stałego schematu współpracy, w którym nam najwygodniej.
    Przede wszystkim muszę pogratulować, że udało się wkręcić w ten światek wydawniczy. To jest skomplikowane z każdej pozycji, więc chylę czoła xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dziękuję, chociaż właśnie powoli się z tego światka wykręcam, aby zupełnie przejść do gier, bowiem po kilku latach współpracy z wydawnictwami wszelakiego rodzaju powoli mam dosyć... Widocznie trafiłam na zbyt mało klientów z Twoim podejściem, tj chęcią wypracowania wygodnej dla obu stron drogi - zazwyczaj to ja muszę się dostosowywać pod czyjeś, często absurdalne, przyzwyczajenia. :P

      Usuń
    2. Rozumiem potrzebę ucieczki, to faktycznie jest bagienko. Trzeba umieć się poruszać, żeby nie wyrżnąć orła na twarz. Moja ilustratorka się trochę wkręciła po moim pierwszym zleceniu, to mówiła, że się lada moment wścieknie, bo wydawnictwo bardziej marudne niż dziecko. Inna sprawa, że mnie też raz wpienili - że im okładka za ciemna była. To się prawie nogami nakryłam. Ale się uparłam, zrobiłam im bardzo uprzejmą awanturę i poinformowałam, że mogą mnie pocałować, bo nic nie jest źle z kompozycją, a kolorystyka *wstaw historyczno-sztuczny bełkot*. Przestali dyskutować xD
      Ale tak, słyszałam, że się często trafiają ludzie, którzy mają dziwne wymagania i żądania. Niestety, Monika się raz wkopała przez przyzwyczajenie do mnie - jestem bardzo otwarta na jej sugestie i właściwie wszystkie proponowane przez nią poprawki przyjmuję. Po czym zrobiła tak przy innym zleceniu i dostała po łbie :c Wychodzi na to, że ją rozpuściłam.

      Usuń
  2. Ojej, co ja widzę! Wywiad z autorką bloga, którego niegdyś oceniałam. Miło spojrzeć wstecz i poznać twórcę od innej strony. Dobry wywiad.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.