niedziela, 12 kwietnia 2015

Wywiad z Kiciputkiem

Dziś gościmy w skromnych progach Kiciputka, kobietę o wielu talentach. Jest wyśmienitą graficzką i ilustratorką, autorką komiksów, feministką, działaczką socjalną. Niedługo w sklepach ukaże się jej pierwsza książka, „Maja z Księżyca”.

W notce wydawniczej czytamy, że książka opowiada o chorobie dziecka widzianej oczyma zdrowego rodzeństwa. Skąd pomysł na fabułę?
Wydaje mi się, że z moich wewnętrznych pokładów empatii. Wyobraźnia i empatia są dla mnie najważniejsze w przekładaniu trudnych tematów na wrażliwość dzieci. Czerpię też trochę ze swoich własnych doświadczeń.

Czy to znaczy, że sama dobrze pamiętasz czasy, kiedy byłaś dzieckiem? Wolałaś, kiedy dorośli traktowali cię jak równego sobie, czy też gdy dostosowywali opowieści o świecie do tego, co uważali za strawne dla ciebie?
Tak, mam bardzo dużo wyraźnych wspomnień z dzieciństwa. Pamiętam dosyć dokładnie, jak w tamtych czasach interpretowałam rzeczywistość. Wiele z moich wspomnień wiąże się z rozczarowaniem, jakie przynosiły odpowiedzi dorosłych na gnębiące mnie wtedy pytania.

Zbywali cię?
Nieświadomie. Myślę, że próbowali przełożyć skomplikowaną rzeczywistość na proste porównania, które ówczesnie wykraczały poza możliwości poznawcze małego dziecka. Do dziś pamiętam, jak oszukana czułam się wyjaśnieniami przedszkolanki, która próbowała odpowiedzieć na moje pytanie „dlaczego boli brzuszek?”. Opowiedziała mi wtedy historię, według której w każdym brzuszku znajdują się dwa kamienie, które ocierają się o siebie, miażdżąc jedzenie. I kiedy pomiędzy tymi kamieniami utknie na przykład skórka jabłka, wtedy brzuszek boli.

Rozczarowanie przyszło, gdy zorientowałaś się, że kłamie?
Tak, kiedy w domu moja mama wyjaśniła mi, że nie ma żadnych kamieni, tylko żołądek i proces trawienia. Nie wiedziałam wtedy, dlaczego pani z przedszkola wymyśliła taką fantazyjną historyjkę i dlaczego uznała, że bajka o kamieniach będzie dla dziecka łatwiejsza do zaakceptowania niż takie trudne słowa jak „trawienie”.

A jednak twoja książka też jest fantazyjnym przekładaniem rzeczywistości na „nasze”. Kierujesz ją do dzieci czy do dorosłych?
Wbrew pozorom, „Maja z Księżyca” nie buduje fałszywych złudzeń. Traktuje małego czytelnika uczciwie. Istota problemu polega na tym, że „Maja...” mierzy się z problemami, których nikt z nas nie potrafi jednoznacznie rozwiązać. Dlatego uznałam, że uczciwie będzie nie podsuwać żadnych łatwych odpowiedzi. Moja książka skupia się raczej na pytaniach niż wyjaśnieniach. Dlatego kieruję ją jednocześnie do dzieci i dorosłych. „Maja...” nie tyle porusza trudne tematy, co raczej porusza temat poruszania trudnych tematów.




Jak przygotowałaś się do poruszenia tak delikatnej kwestii jak choroba dziecka i jej wpływ na rodzinę? Czytałaś o osobach dotkniętych tym problemem?
Czytałam, słuchałam. W kręgach moich znajomych i rodziny pojawiają się czasem problemy związane z chorobą. Przede wszystkim starałam się obserwować reakcje i interpretacje dzieci w zetknięciu z taką sytuacją.

Co przyszło pierwsze, tekst czy ilustracje?
Najpierw był konspekt, później ilustracje, na samym końcu teksty, które dopracowywałam, konsultując na bieżąco z moim chłopakiem i rodziną.

Który element produkcji, od pomysłu do wydania, był dla ciebie najtrudniejszy?
„Maja z Księżyca” powstawała pierwotnie na potrzeby poznańskiego konkursu na najlepszy projekt książki dla dzieci. To bardzo prestiżowe wydarzenie i niestety nie udało mi się zakwalifikować do grona wyróżnionych prac. Porażka zawsze jest w jakiś sposób trudna. Ale ze swojego doświadczenia wiedziałam już, że moja nagroda to materiał, który powstał i jest gotowy do przedstawienia wydawcom. Tworzenie książki było przyjemnością. Rozmowy z wydawcami też – otrzymałam wiele bardzo pozytywnych recenzji. Najtrudniejszy był więc ten etap pomiędzy – etap mojej porażki, którą udało mi się przekuć we względny sukces.




Teraz, kiedy to doświadczenie jest już za tobą, czujesz inspirację do stworzenia kolejnych pozycji literackich, czy też doszłaś do wniosku, że taki rodzaj twórczości ci nie odpowiada?
Bardzo chciałabym dalej tworzyć książki dla dzieci.

Masz już pomysły na fabułę następnych?
Pomysły to akurat te zasoby, których zawsze mam w nadmiarze.

Szczęściara. Skąd w tobie potrzeba poruszania trudnych, społecznych tematów?
Mam bardzo dobre życie. Ale to nie znaczy, że nie dostrzegam wokół siebie ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia. Czuję, że nie zrobiłam nic, żeby zasłużyć na to, co mnie dobrego spotyka. Dlatego szukam różnych sposobów, żeby dawać coś od siebie. Żeby to, co robię, mogło przy okazji zmienić świat na trochę lepszy, choćby dla jednej albo kilku osób.

Twój blog dość często jest areną straszliwych flejmów. Celowo wywołujesz burze czy dzieje się to raczej przypadkiem?
To zależy, co się rozumie przez „wywoływanie”. Tak, poruszając pewne tematy, mam zwykle świadomość tego, jaką burzę wywołają. Między innymi dlatego decyduję się je poruszać. Są takie kwestie, które dla mnie, na intuicyjnym poziomie, wydają się tak proste i oczywiste, a jednak dla wielu ludzi są ciągle kontrowersją. Dlatego staram się je „wdrażać do mainstreamu”. Dopóki moje komiksy wywołują agresję – mam co robić.

Masz swoją teorię na temat tego, dlaczego ludzie reagują tak wielką agresją na symbole tak niewinne jak choćby tęcza lub wizualizacja mężczyzny w spódnicy?
Wydaje mi się, że ludzie opierający swoją tożsamość na tak chwiejnych konstruktach społecznych jak koncepcja męskości, honoru czy dumy narodowej po prostu muszą czuć się niepewnie w zetknięciu ze złożoną naturą rzeczywistości

Czy zdarzyło się kiedyś, by jakiś komentarz zmienił twój punkt widzenia na poruszaną na blogu kwestię?
Tyle ich poruszałam, że na pewno coś podobnego musiało się wydarzyć. Chociaż raczej nie było takiej sytuacji, w której musiałam wycofać się z czegoś, co napisałam, raczej nie zmieniałam nagle punktu widzenia o 180 stopni. Ale czasem ktoś podsunął mi inne źródło danych lub inny punkt widzenia, który pomagał mi inaczej spojrzeć na dany temat.

Po tych wszystkich kilometrowych dyskusjach masz jeszcze poczucie, że jesteś otwarta na dialog?
Tak, uwielbiam rozmawiać, dlatego właśnie założyłam bloga. Niestety ostatnio jest to trochę trudniejsze. Większa popularność wpłynęła na większy tłok na blogu, a tym samym – na poziom dyskusji.

Zdarzyło ci się kiedyś usłyszeć, że nie masz prawa poruszać danej kwestii, bo nie dotyczy ciebie osobiście?
Tak, to jeden z częstszych zarzutów, zaraz obok „dlaczego poruszasz kwestię x, zamiast zająć się poważniejszą kwestią y”, oba argumenty są równie bezsensowne.

Umiesz określić moment, w którym zaczęłaś przyciągać tak wielką uwagę? Co było twoim przełomowym dziełem?
Nie było chyba jednego przełomowego punktu. Mój pierwszy popularny komiks, który wywołał kontrowersje, był o tym, że od gotowania i zmywania mężczyznom nic nie maleje. Tak, wiem, dość skrajny pogląd. A tak poważnie, największym punktem zwrotnym było chyba zaczęcie współpracy nad wspólnym projektem z Kobietą-Ślimak, popularną w sieci autorką komiksów internetowych.




Ostatnio Emma Watson przyznała, że w mniej niż dwadzieścia cztery godziny po swym słynnym wystąpieniu dla Narodów Zjednoczonych zaczęła otrzymywać groźby. Jak to wygląda u ciebie, czy agresja, z jaką spotykasz się w sieci, przenika do twojego rzeczywistego życia?
W realnym życiu nie spotkałam się z żadnymi nieprzyjemnościami. Kiedyś jakiś chłopak rozpoznał mnie na konwencie i zagadał. Spytałam, czy chce podpis na komiksie, czy coś podobnego, a on odpowiedział „Nie, ja jestem twoim hejterem”. I poszedł sobie. To było zabawne i nawet sympatyczne. Ale w sieci zdarza mi się czytać najobrzydliwsze rzeczy na swój temat.

Jak sobie z tym radzisz?
Nie wiem, po prostu się nie przejmuję. Nie zmienia to w żaden sposób tego, jak widzę siebie, ani tego, kim jestem, więc nie ma się czym przejmować.

A jak radzisz sobie z krytyką swojej twórczości? Umiesz odsiać tę konstruktywną od zwykłego zrzędzenia?
Tak, myślę, że cztery lata studiów artystycznych i dwa lata kursów dały mi całkiem dobrą szkołę przyjmowania i filtrowania krytyki.

Prowadzisz równocześnie dwa komiksy internetowe – Barwy Biedy (pisane wraz ze Ślimakiem) i Shadowshifters – jak również swojego bloga, tumblr, wydajesz komiksy takie jak Rag&Bones, bierzesz udział w manifestacjach, a przy tym wszystkim jeszcze dzielnie zaliczasz semestr za semestrem. Znajdujesz czasem czas na sen?
Śpię bardzo dużo! Zwykle 9 godzin dziennie.

W takim razie jak znajdujesz czas na wszystkie swoje projekty?
Cała sztuka chyba polega na tym, że potrafię łączyć swoje inne zajęcia z rysowaniem. Mieszkam razem z moim chłopakiem, który też jest artystą i tworzy komiksy. Mamy więc w nawyku, że cały swój dzień organizujemy wokół pracy. Nauczyłam się też dzięki niemu (a nie było łatwo!) wewnetrznej dyscypliny i mobilizacji do dokańczania zaczętych projektów.

Czy oznacza to, że obca jest ci groza deadline’ów?
Wręcz przeciwnie! Ja znam ją tak dobrze, że dzięki niej jestem w stanie systematycznie pracować całymi dniami i zarywać noce.

Co najbardziej pociąga cię w tworzeniu komiksów? Dlaczego zdecydowałaś się akurat na taką formę ekspresji?
Połączenie narracji z obrazem wydaje mi się po prostu najlepszym nośnikiem treści. Lubię rysować i lubię tworzyć narracje. A przy okazji komiks jest doskonałym medium do rozprzestrzeniania treści w internecie.

Którzy autorzy są dla ciebie największą inspiracją?
Tu zawsze mogę wymieniać w nieskończoność. Frederik Peeters, Tony Sandoval, Alessandro Barbucci, Iwona Chmielewska, Grzegorz Rosiński, Barbara Canepa, Guarnido, Loisel, Banksy, Joanna Karpowicz… I na pewno jeszcze mnóstwo innych.

Jak rodzina podchodzi do twoich pasji? Wspierają cię, czy też raczej nie wykazują się zrozumieniem?
Wspierają mnie, są bardzo życzliwi, pomocni i dumni ze mnie. Nawet jeśli nie zawsze do końca rozumieją moje motywy.

Jakie będą twoje kolejne projekty?
Na razie kończę drugi zeszyt „Rag&Bones”. Zbieram też materiał (to znaczy: maluję obrazy) na swoją pierwszą całkowicie autorską wystawę. Co do następnych publikacji: mam wiele planów i wiele propozycji i dopiero życie pokaże, który pierwszy dopracuję i wezmę na warsztat.

Czas na pytania od czytelników; pytają o twój stary projekt, słowiańską wersję Królowej Śniegu. Został on zaniechany ze względu na premierę „Frozen” i do tej pory powstały tylko projekty postaci. Czy pomysł został całkowicie porzucony, zostanie przerobiony, czy czeka sobie spokojnie na lepsze czasy, w których autorka nie zostanie oskarżona o żerowanie na popularności Disneya?
Kilka wątków faktycznie muszę w tej historii przerobić, żeby uniknąć nachalnych skojarzeń z „Krainą lodu”, ale głównie ten projekt czeka, aż dojrzeję do niego graficznie. Ale bardzo się cieszę, że komuś zapadł w pamięć! To bardzo motywuje do pracy.

Sądzisz, że jeszcze wiele zostało ci do nauki w zakresie grafiki?
Jeszcze niecałe trzy semestry! A tak naprawdę, to przede wszystkim jestem bardzo z tyłu, jeśli chodzi o obsługę programów graficznych, szczególnie do obróbki video i animacji. Opanowanie tych tajemnych technik to moje główne zadanie na tym etapie.

Trzymam kciuki za naukę i serdecznie dziękuję za wywiad!


Przedmioty codziennego użytku z pracami Kiciputka można kupić na przykład TUTAJ.

sobota, 4 kwietnia 2015

Ogłoszenie 4


Cześć i czołem graficy!

Uprzejmie informujemy, że na facebook.com powstała nowa grupa zrzeszająca grafików. Po szczegóły zapraszamy tutaj. Zachęcamy do dołączania do grupy osoby chcące poszerzyć swoją wiedzę z zakresu tworzenia grafiki oraz weteranów, którzy z chęcią pomogliby młodym próbującym swoich sił w tym ciekawym i przyszłościowym hobby :)

GRAFICY, ŁĄCZCIE SIĘ!
Obsługiwane przez usługę Blogger.