środa, 25 marca 2015

One hit wonder i klątwa pisarza

Disclaimer: Artykuł zawiera moje osobiste poglądy. Jeśli przytaczam czyjeś inne, odsyłam do źródła.

Właśnie zadebiutowałeś w poważnym wydawnictwie, a twoja książka jest sukcesem. Puchniesz z dumy, uważając się za pełnoprawnego pisarza, bez wahania podpisujesz kontrakty na kolejne pozycje. Piszesz jedną za drugą, ale okazuje się, że żadna nie jest w stanie dorównać twojemu debiutowi. Czyżby twoje pierwsze dzieło było zarazem tym najlepszym? Co się stało?

Wielu twórców dopada klątwa one hit wonder, zwłaszcza widać to w branży muzycznej. Umiesz zanucić Tubthumping nawet przez sen, ale czy pamiętasz, jak nazywa się twórca tej piosenki? Masz jego płytę? Jesteś w stanie określić, czy utwór należy do zespołu, czy do wokalisty? Jakim sposobem ktoś, kto stworzył taki genialny przebój, nie był w stanie powtórzyć swojego sukcesu?

Jak zwykle, to złożona kwestia. Często autor pucował swoje pierwsze dzieło latami, wzbogacając je o kolejne szczegóły, czytając je wciąż ponownie, usuwając nieścisłości. Prosił o opinię znajomych i przyjaciół, którzy wytykali mu błędy. Koniec końców zaniósł do wydawnictwa twór dogłębnie przemyślany i dopracowany. Po entuzjastycznym przyjęciu takiego dzieła publiczność zwykle chce więcej, a wydawnictwo podsuwa kontrakt zobowiązujący twórcę do wydania kolejnej pozycji w ciągu roku -dwóch. Nie każdy potrafi jednak dostarczyć pełnowartościowy produkt w tak krótkim czasie, mimo wsparcia w postaci profesjonalnej korekty i redakcji. Zazwyczaj jednak publika z rozpędu kupuje towar, a pisarz dochodzi do wniosku, że skoro ludzie kupują, to widocznie on pisze dobrze i nie musi spędzać dekady nad każdą swoją książką. Nowo nabyta pewność siebie, presja czasu i ostatnie soki wyciskane z kreatywności (czy da się wpadać co roku na genialne rozwiązania fabularne?) skutkują często coraz większym spadkiem formy.

Czasem jednak klątwa spadku formy dopada uznanych autorów, którzy od lat wydają sagi seriami. Wymieniłabym tu Joannę Chmielewską, Małgorzatę Musierowicz, Terry'ego Pratchetta czy Margit Sandemo. Myślę, że to o tyle ciekawe zjawisko, że powszechnie mówi się nam, że praktyka czyni mistrza, często cytując słowa Malcoma Gladwella, że można stać się ekspertem na dowolnym polu, jeśli poświęci się ćwiczeniom dziesięć tysięcy godzin. Przytoczeni wyżej autorzy prawdopodobnie poświęcili pisarstwu zdecydowanie więcej czasu, a jednak ich twory z czasem traciły na jakości, zamiast się ulepszać. Dlaczego?

Myślę, że również i w tym wypadku nachodzi na siebie kilka przyczyn. Po pierwsze, dla pisarza, tak jak i dla malarza, zmysł obserwacji jest ważny jak powietrze, którym oddychają. Twórca nasiąka ludźmi, wśród których się obraca, ich historiami, ich charakterami, po czym ekstrahuje zdobyte informacje do swoich tekstów. Jeśli autor zrezygnował z innej niż pisanie pracy zarobkowej, odcina się od sporej części tych doświadczeń, obracając się wśród komfortowej grupy rodziny i znajomych. Owszem, zapewne autor, promując książki, jeździ po świecie i spotyka się z fanami, ale są to doświadczenia płytkie, powierzchowne – bo ileż można wyciągnąć z kilkugodzinnego spotkania? – i jednokierunkowe – najczęściej polegające na odbieraniu hołdów.

Sądzę, że jest to dość widoczne w książkach Chmielewskiej – najlepsze jej książki powstały albo odnosiły się do czasów, w których pracowała w biurze architektonicznym. Miała wtedy bezpośredni kontakt z plejadą różnych charakterów i ludzkich dramatów, umiała to skutecznie wykorzystać w swoich powieściach. Niestety, gdy zabrakło tych bodźców, postacie przez nią kreowane stawały się stopniowo coraz bardziej oddalone od rzeczywistości.

Podobny zarzut można postawić Musierowicz. Upiera się ona przy pisaniu o nastolatkach, bo robi to od lat i zyskała sobie stałą grupę czytelników domagających się odgrzewania wciąż tego samego kotleta. Kiedyś autorka mogła bazować swe postacie na własnym życiu i własnych dzieciach, przez co jej książki były bardzo autentyczne. Obecnie trudno się oprzeć wrażeniu, że autorka czerpie swoje informacje o młodzieży z trzeciej ręki, jakiegoś mało życzliwego młodym ludziom źródła.

My, publiczność, nie jesteśmy tu jednak bez winy. Mamy negatywny wpływ na autorów, żądając od nich powtarzania apiać od nowa sprawdzonych schematów. Uderza to w pisarzy, uderza w scenariusze seriali. Jest oglądalność? No to nakręćmy jeszcze trzy sezony, mimo że materiał na logiczną fabułę skończył się parę odcinków temu. Odbiorcy często bardzo źle podchodzą do eksperymentów, co widać było choćby po reakcji na zmianę repertuaru Agnieszki Chylińskiej – wiele osób jej przejście od rocka do popu odebrało jako osobistą zniewagę. A przecież artysta, który nie poszukuje, który kopiuje sam siebie, umiera. Kreatywność potrzebuje stałej pożywki, wiecznie nowych wyzwań.

Co jeszcze? Brak dostępu do konstruktywnej krytyki. Książki Małgorzaty Musierowicz sprawdza przed drukiem jej własna córka. Czy jest w stanie odnieść się krytycznie do dzieł własnej matki? Czy umie wyrazić bezkompromisowo swoje wątpliwości? Czy jej uwagi są brane na poważnie? Czy wreszcie potrafi spojrzeć na te teksty z dystansem, jak obca osoba, mimo że od dziecka nasiąkała tymi samymi informacjami, co matka? Niestety, czytając ostatnie dzieła pani Musierowicz, można mieć spore wątpliwości. Wiadomo powszechnie, że na stronie poświęconej autorce działa moderator, który usuwa wszelkie niemiłe, negatywne uwagi. Skąd jednak autorka może wiedzieć, że coś wymaga poprawy, jeśli te informacje są przed nią – na jej wyraźne życzenie – chowane? Wiara we własną nieomylność często jest pierwszym krokiem do upadku.

W dobie zalewu informacji bardzo trudno jest się rozeznać w jakości odbieranego feedbacku. Jeśli uznany autor odbierze tysiąc listów, trudno będzie mu ocenić, który z nich zawiera istotne dla niego informacje. Nie ma jednego schematu postępowania – niektórzy autorzy odcinają się zupełnie od wszelkiej krytyki, podczas gdy inni proszą swoich asystentów o odfiltrowanie pożytecznych informacji.

W przypadku pani Sandemo zachodzi jeszcze inne zjawisko – wypalenie. Oczywiście, nie siedzę w jej głowie i mogę jedynie snuć dywagacje, ale trudno mi dojść do innych wniosków, gdy obiecująco zapowiadająca się Saga o Ludziach Lodu kończy się w sposób tak bardzo odrealniony, że wręcz absurdalny. Owszem, od samego początku w opowieści przewijają się elementy nadnaturalne, ale w ostatnich tomach ich natężenie i pomieszanie zaczyna czytelnika wręcz ogłuszać.

Niezależnie od tego, czy jest się debiutantem, czy uznanym autorem, nie można tracić czujności i osiadać na laurach. Ani przez moment nie można sobie pozwolić na wiarę we własną, niezbywalną wielkość czy nieomylność, ale w zamian bezustannie testować w głowie swoje pomysły: Czy mają sens? Czy są wiarygodne?

czwartek, 5 marca 2015

Krytyka a nauka

Widzieliście te sceny wiele razy. Poprawiacie komuś przecinek, a reakcja jest taka, jakbyście spalili mu dom i zamordowali rodziców. Dlaczego niektórzy ludzie tak źle reagują na krytykę, nawet jeśli jest uzasadniona?

Być może osoba, z którą wdaliście się w dyskusję, ma fobię społeczną. Jak odkryła doktor Karin Blair z National Institute of Mental Health, osoby dotknięte tego rodzajem fobii silniej reagowały na krytykę, a ich mózgi poddane rezonansowi magnetycznemu doświadczyły zwiększonego przepływu krwi przez korę przedczołową i ciało migdałowate – obszary te powiązane są między innymi z odczuwaniem strachu, postrzeganiem samego siebie, emocjami i reakcją na stres.

Leonard Maltin, amerykański krytyk filmowy i historyk przyznaje, że jest w stanie zacytować z pamięci wszystkie uwagi krytyczne, które padły pod jego adresem podczas trwającej ponad czterdzieści lat kariery naukowej. Co ciekawe, nie umiałby przywołać nawet części pochwał. Psycholog Rick Hanson uważa, że jest tak, ponieważ złe wieści mają o wiele większy wpływ na nasze mózgi i przez to silniej zapadają w pamięć. Jest to jego zdaniem powodowane tym, że od prehistorycznych czasów uczyliśmy się na błędach, kiedy to zapamiętywanie złych doświadczeń było bardzo ważne dla przetrwania.

Zdaniem doktora Martina Paulusa z Uniwersytetu Kalifornijskiego, nasz mózg odbiera słowa krytyki jako groźbę. Co więcej, gdy skupia się na jej przetwarzaniu, porzuca wszystkie inne zbędne funkcje.

Czy powinniśmy zatem porzucić krytykę jako narzędzie, które do niczego się nie nadaje? Cóż, Charles S. Jacobs, specjalista od motywowania pracowników w korporacjach uważa, że pochwały nie przekładają się na wzmożoną wydajność i motywację pracowników. Jego zdaniem dopamina, związek chemiczny odpowiedzialny za dobre samopoczucie, jest wydzielana podczas samej pracy, a nie gdy jesteśmy za nią nagradzani. Niektórzy uważają wręcz, że pochwały mogą obniżać zapał do pracy, bo po co się wysilać, skoro wszystko idzie jak z płatka?

Z drugiej strony, Józef Kozielewski, uznany polski psycholog, uważa, że warunkowanie pozytywne przynosi o wiele trwalsze skutki niż warunkowanie negatywne – a pogląd ten popiera wielu treserów zwierząt. W swojej książce pt. „Koncepcje psychologiczne człowieka” pisze on, że „Skuteczność sterowania negatywnego zależy zatem od tego, czy nauczyciel, urzędnik i socjotechnik umieją wskazać człowiekowi nowe alternatywy działania, alternatywy, które zawierają źródła wzmocnień pozytywnych”.

Jak wobec tego najlepiej przekazywać uwagi odnośnie pracy innych osób? Doktor Martin Losada opracował system, w którym jedna negatywna informacja powinna zostać złagodzona co najmniej trzema pozytywnymi. Część osób jest już jednak świadoma, że taktyka ta to sztuczny zabieg mający złagodzić cios, nie są więc w stanie traktować jej poważnie. Odrzucą pozytywne komentarze jako watę nie mającą pokrycia w prawdzie i skupią się na negatywnie nacechowanej treści.

Satoris Culbertson, profesor z Uniwersytetu w Kansas, zakładała, że wiele zależy od tego, o jakim typie osobowości rozmawiamy i co motywuje ludzi do podejmowania wysiłku. Przyjęła więc ze zdumieniem badania, z których wynikało, że wszyscy reagują na krytykę równie kiepsko – nawet osoby, które deklarowały chęć nauki jako najważniejszy czynnik zachęcający do pracy.

Osobiście uważam, że aby krytyka była pomocna, trzeba zadbać o kilka kwestii:
– Upewnij się, że odnosimy się do mierzalnego błędu, a nie własnych przekonań czy uprzedzeń. Krytyka nie może być powodowana chęcią podbudowania własnego ego, chęcią dokopania komuś, wyładowania frustracji.
– Upewnij się, że złośliwostki zostały zredukowane do minimum. Nawet jeśli twoja uwaga ma sens, jest spora szansa, że adresat nie przyjmie jej do siebie, jeśli podasz ją w kontrowersyjny, obraźliwy lub niezrozumiały sposób. Jeśli napiszesz „jesteś głupia, bo nie postawiłaś przecinka przed imiesłowem”, nie powinieneś się spodziewać, że autor grzecznie przeprosi za swoje błędy. Skupi się na pierwszej części zdania i nigdy nie dotrze – na świadomym poziomie – do drugiej. I nie dowodzi to, że jest głupi – po prostu tak działają nasze mózgi.
– Oprócz zwrócenia uwagi na problem, zaproponuj sposoby rozwiązania go.
– Nie baw się w psychologa. Chyba że faktycznie masz dyplom. Jeśli tak, upewnij się, że twoja specjalizacja ma jakieś zastosowanie w tym konkretnym przypadku.
– Nie krytykuj pod wpływem emocji. Jeśli jesteś zły, poirytowany, nieszczęśliwy – poczekaj z napisaniem tego komentarza, aż ci przejdzie.
– Pamiętaj o domniemaniu niewinności. Jeśli czegoś nie wiesz lub nie jesteś w stu procentach pewien, odpuść. Lepsze to niż potencjalne polowanie na czarownice.
– Nigdy, przenigdy, nie krytykuj czegoś, na co dana osoba nie ma wpływu – pochodzenia, koloru skóry, orientacji, zmian wywołanych chorobą itp.

Źródła:
Obsługiwane przez usługę Blogger.