środa, 25 marca 2015

One hit wonder i klątwa pisarza

Disclaimer: Artykuł zawiera moje osobiste poglądy. Jeśli przytaczam czyjeś inne, odsyłam do źródła.

Właśnie zadebiutowałeś w poważnym wydawnictwie, a twoja książka jest sukcesem. Puchniesz z dumy, uważając się za pełnoprawnego pisarza, bez wahania podpisujesz kontrakty na kolejne pozycje. Piszesz jedną za drugą, ale okazuje się, że żadna nie jest w stanie dorównać twojemu debiutowi. Czyżby twoje pierwsze dzieło było zarazem tym najlepszym? Co się stało?

Wielu twórców dopada klątwa one hit wonder, zwłaszcza widać to w branży muzycznej. Umiesz zanucić Tubthumping nawet przez sen, ale czy pamiętasz, jak nazywa się twórca tej piosenki? Masz jego płytę? Jesteś w stanie określić, czy utwór należy do zespołu, czy do wokalisty? Jakim sposobem ktoś, kto stworzył taki genialny przebój, nie był w stanie powtórzyć swojego sukcesu?

Jak zwykle, to złożona kwestia. Często autor pucował swoje pierwsze dzieło latami, wzbogacając je o kolejne szczegóły, czytając je wciąż ponownie, usuwając nieścisłości. Prosił o opinię znajomych i przyjaciół, którzy wytykali mu błędy. Koniec końców zaniósł do wydawnictwa twór dogłębnie przemyślany i dopracowany. Po entuzjastycznym przyjęciu takiego dzieła publiczność zwykle chce więcej, a wydawnictwo podsuwa kontrakt zobowiązujący twórcę do wydania kolejnej pozycji w ciągu roku -dwóch. Nie każdy potrafi jednak dostarczyć pełnowartościowy produkt w tak krótkim czasie, mimo wsparcia w postaci profesjonalnej korekty i redakcji. Zazwyczaj jednak publika z rozpędu kupuje towar, a pisarz dochodzi do wniosku, że skoro ludzie kupują, to widocznie on pisze dobrze i nie musi spędzać dekady nad każdą swoją książką. Nowo nabyta pewność siebie, presja czasu i ostatnie soki wyciskane z kreatywności (czy da się wpadać co roku na genialne rozwiązania fabularne?) skutkują często coraz większym spadkiem formy.

Czasem jednak klątwa spadku formy dopada uznanych autorów, którzy od lat wydają sagi seriami. Wymieniłabym tu Joannę Chmielewską, Małgorzatę Musierowicz, Terry'ego Pratchetta czy Margit Sandemo. Myślę, że to o tyle ciekawe zjawisko, że powszechnie mówi się nam, że praktyka czyni mistrza, często cytując słowa Malcoma Gladwella, że można stać się ekspertem na dowolnym polu, jeśli poświęci się ćwiczeniom dziesięć tysięcy godzin. Przytoczeni wyżej autorzy prawdopodobnie poświęcili pisarstwu zdecydowanie więcej czasu, a jednak ich twory z czasem traciły na jakości, zamiast się ulepszać. Dlaczego?

Myślę, że również i w tym wypadku nachodzi na siebie kilka przyczyn. Po pierwsze, dla pisarza, tak jak i dla malarza, zmysł obserwacji jest ważny jak powietrze, którym oddychają. Twórca nasiąka ludźmi, wśród których się obraca, ich historiami, ich charakterami, po czym ekstrahuje zdobyte informacje do swoich tekstów. Jeśli autor zrezygnował z innej niż pisanie pracy zarobkowej, odcina się od sporej części tych doświadczeń, obracając się wśród komfortowej grupy rodziny i znajomych. Owszem, zapewne autor, promując książki, jeździ po świecie i spotyka się z fanami, ale są to doświadczenia płytkie, powierzchowne – bo ileż można wyciągnąć z kilkugodzinnego spotkania? – i jednokierunkowe – najczęściej polegające na odbieraniu hołdów.

Sądzę, że jest to dość widoczne w książkach Chmielewskiej – najlepsze jej książki powstały albo odnosiły się do czasów, w których pracowała w biurze architektonicznym. Miała wtedy bezpośredni kontakt z plejadą różnych charakterów i ludzkich dramatów, umiała to skutecznie wykorzystać w swoich powieściach. Niestety, gdy zabrakło tych bodźców, postacie przez nią kreowane stawały się stopniowo coraz bardziej oddalone od rzeczywistości.

Podobny zarzut można postawić Musierowicz. Upiera się ona przy pisaniu o nastolatkach, bo robi to od lat i zyskała sobie stałą grupę czytelników domagających się odgrzewania wciąż tego samego kotleta. Kiedyś autorka mogła bazować swe postacie na własnym życiu i własnych dzieciach, przez co jej książki były bardzo autentyczne. Obecnie trudno się oprzeć wrażeniu, że autorka czerpie swoje informacje o młodzieży z trzeciej ręki, jakiegoś mało życzliwego młodym ludziom źródła.

My, publiczność, nie jesteśmy tu jednak bez winy. Mamy negatywny wpływ na autorów, żądając od nich powtarzania apiać od nowa sprawdzonych schematów. Uderza to w pisarzy, uderza w scenariusze seriali. Jest oglądalność? No to nakręćmy jeszcze trzy sezony, mimo że materiał na logiczną fabułę skończył się parę odcinków temu. Odbiorcy często bardzo źle podchodzą do eksperymentów, co widać było choćby po reakcji na zmianę repertuaru Agnieszki Chylińskiej – wiele osób jej przejście od rocka do popu odebrało jako osobistą zniewagę. A przecież artysta, który nie poszukuje, który kopiuje sam siebie, umiera. Kreatywność potrzebuje stałej pożywki, wiecznie nowych wyzwań.

Co jeszcze? Brak dostępu do konstruktywnej krytyki. Książki Małgorzaty Musierowicz sprawdza przed drukiem jej własna córka. Czy jest w stanie odnieść się krytycznie do dzieł własnej matki? Czy umie wyrazić bezkompromisowo swoje wątpliwości? Czy jej uwagi są brane na poważnie? Czy wreszcie potrafi spojrzeć na te teksty z dystansem, jak obca osoba, mimo że od dziecka nasiąkała tymi samymi informacjami, co matka? Niestety, czytając ostatnie dzieła pani Musierowicz, można mieć spore wątpliwości. Wiadomo powszechnie, że na stronie poświęconej autorce działa moderator, który usuwa wszelkie niemiłe, negatywne uwagi. Skąd jednak autorka może wiedzieć, że coś wymaga poprawy, jeśli te informacje są przed nią – na jej wyraźne życzenie – chowane? Wiara we własną nieomylność często jest pierwszym krokiem do upadku.

W dobie zalewu informacji bardzo trudno jest się rozeznać w jakości odbieranego feedbacku. Jeśli uznany autor odbierze tysiąc listów, trudno będzie mu ocenić, który z nich zawiera istotne dla niego informacje. Nie ma jednego schematu postępowania – niektórzy autorzy odcinają się zupełnie od wszelkiej krytyki, podczas gdy inni proszą swoich asystentów o odfiltrowanie pożytecznych informacji.

W przypadku pani Sandemo zachodzi jeszcze inne zjawisko – wypalenie. Oczywiście, nie siedzę w jej głowie i mogę jedynie snuć dywagacje, ale trudno mi dojść do innych wniosków, gdy obiecująco zapowiadająca się Saga o Ludziach Lodu kończy się w sposób tak bardzo odrealniony, że wręcz absurdalny. Owszem, od samego początku w opowieści przewijają się elementy nadnaturalne, ale w ostatnich tomach ich natężenie i pomieszanie zaczyna czytelnika wręcz ogłuszać.

Niezależnie od tego, czy jest się debiutantem, czy uznanym autorem, nie można tracić czujności i osiadać na laurach. Ani przez moment nie można sobie pozwolić na wiarę we własną, niezbywalną wielkość czy nieomylność, ale w zamian bezustannie testować w głowie swoje pomysły: Czy mają sens? Czy są wiarygodne?

23 komentarze:

  1. Po pierwsze, tytuł notki nie ma wiele wspólnego z treścią - pierwszej części poświęcony został króciutki akapit, a na dodatek wzięłaś za przykład piosenkę, by nią tłumaczyć zjawisko dotykające pisarstwa? Whut?
    Po drugie, co masz do Pratchetta, bo jego nie uargumentowałaś, rzuciłaś jak na clickbait.
    Ogólne pomieszanie z poplątaniem. Słabo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One hit wonder odnosci sie do pierwszej czesci artykulu, klatwa pisarza do drugiej, wiec nie rozumiem zarzutu.
      Przykladem byla piosenka, bo po pierwsze wyrazenie one hit wonder pochodzi z branzy muzycznej, a po drugie ten problem dotyka wszystkich dziedzin kreatywnego rozwoju a nie tylko jednej. W zwiazku z tym, przyklad z jednej dziedziny moze obrazowac zjawisko z drugiej. Muzyka ma swoje Tubthumping tak jak pisarstwo ma swoja Maslowska i Wojne..., albo Helen Fielding i Bridget Jones - tak zepol jak i autorki popelnili wiecej niz jeden flagowy utwor, ale nie odbily sie one hukiem po powszechnej swiadomosci.
      Co do Pratchetta, jest moim idolem i ukochanym pisarzem, ale niestety nie umiem nie zauwazyc spadku formy w jego tworczosci. Jego dzialalnosc to jednak jeszcze inny schemat. Jak sam mowil, odkryl istnienie fabuly dopiero przy ktorejs kolejnej pozycji, a wiec wystartowal ze sredniego poziomu, osiagnal wysoki, a potem znow nastapil powolny spadek. Ksiazka o maszynach parowych byla dla mnie rozczarowaniem, postaci bardzo malo roznoly sie miedzy soba, a tresci daleko bylo do moich ukochanych Pomniejszych Bostw.
      Co do jakosci artykulu, nie odniose sie, bo kazdy ma prawo do swojej opinii, a twoja rowniez szanuje.

      Usuń
    2. Anonimowy, tak bardzo Cię nie rozumiem! ;]

      Gaya, zaczęła od refleksji na temat muzyki i ja do samego końca czytałam już tylko z myślą o muzyce. Przecież pomiędzy pisaniem prozy, a liryki prawie nie ma różnicy. A liryka przecież zawiera w sobie pisanie piosenek. Więc odpowiadając na "wzięłaś za przykład piosenkę, by nią tłumaczyć zjawisko dotykające pisarstwa? Whut?" odpowiadam - WHUT?

      Gayo, dzięki za ten tekst. Trafiłam tu zupełnie błądząc po morzosferze. Twój tekst dodaję sobie do zakładek. Jest mi bliski temat songwritingu i mam nadzieję kiedyś zrobić w tym temacie coś naprawdę dobrego. Ostatnio mam głębokie rozkminy na temat tak wielu autorów one hit wonder. Twój tekst dał mi odpowiedź na jedno bardzo nurtujące pytanie.

      Więc - dzięki!

      Usuń
    3. Życzę ci wielu sukcesów :) Co nurtowało cię najbardziej?

      Usuń
    4. Zakładałam, że konfrontacja swoich tekstów z najbliższymi pozwoli "nie odpłynąć" swojemu ego. Że to rodzeństwo, szczerzy przyjaciele powiedzą prawdę. "Wiesz, to jest słabe" albo "Zmień to, bo wali po oczach rymem częstochowskim".

      Czy wreszcie potrafi spojrzeć na te teksty z dystansem, jak obca osoba, mimo że od dziecka nasiąkała tymi samymi informacjami, co matka?
      Ciekawe zapytanie - odpowiedź sugerowana to "nie".

      Okazuje się, że może właśnie najbliżsi podpowiadają najmniej obiektywnie? Choć im mówiłam, żeby nie szczędzili krytyki - czy potrafią spojrzeć na te teksty z dystansem, mimo że są przesiąknięci tymi samymi informacjami, co ja?
      Nie ukrywajmy, rodzina i bliscy mają wspólne ze mną priorytety, poglądy, niektóre zainteresowania. Czy obiektywnym będzie podsunąć teksty ludziom bardzo podobnym do mnie? Odpowiedź sugerowana to "nie". :)

      Jakkolwiek, bliscy pomogą w zachowaniu zdrowego rozsądku oraz będą przeciwdziałać przekonaniu o własnej nieomylności.

      PS Pomijam targetowanie twórczości. Podsuwanie np. chrześcijańskiej muzyki satanistom do oceny też mija się oczywiście z celem. W moim komentarzu chciałam ująć błędną ideę podsuwania do oceny tejże np. wyłącznie chrześcijanom.

      Usuń
  2. Cześć
    Bardzo ciekawy artykuł i generalnie zgadzam się w całej rozciągłości, ale chciałabym dodać jedną rzecz w obronie mojego ukochanego pana Pratchetta - otóż nie sądzisz, że w jego przypadku wpływ na spadek formy miała głównie postępująca choroba Alzheimera? Mnie także "Para w ruch" rozczarowała (głównie ze względu na to, że większość bohaterów została kompletnie wyprana z charakteru), jednak widać tam ciągle przebłyski geniuszu i żałuję, że ta książka nie powstała trochę wcześniej, bo z pewnością dorównałaby poprzednim.
    Pozdrawiam serdecznie!
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czesc!
      Mysle, ze choroba mogla miec wplyw, ale dosc ciezko mi sprawdzic, czy czas w ktorym choroba zaczela wywierac wplyw na jego tworczosc pokrywa sie dokladnie ze spadkiem jakosci tej tworczosci. Wypalenie ludzka rzecz, dotyka tez tych najwiekszych i najlepszych :)

      Usuń
    2. Hej ;)
      Też miałem o to spytać. Co prawda nie czytałem tylu książek Pratchetta by czuć się mądrym w temacie, ale pochłonąłem ostatnio cykl o Długiej Ziemi, który należy do jego najnowszych dzieł. Trochę zaskoczyła mnie uwaga, o jego wypaleniu, bo o ile wcześniejsze książki czytało mi się świetnie, tak dopiero przy Długiej Ziemi miałem wrażenie, że to jest to - strzał w dziesiątkę. Może faktycznie spadek formy jest związany z jego chorobą i książki, które pisał w tym okresie sam są słabsze? W sumie ciekawe i warto byłoby prześledzić te epizody spadku formy.

      Usuń
    3. Czesc!

      Dluga Ziemia nie byla pisana wylacznie przez Pratchetta, powstala we wspolpracy z Baxterem, trudno powiedziec, ktory z tworcow byl odpowiedzialny za ktory etap tworzenia dziela. Mozliwe, ze Terry byl odpowiedzialny za szkielet, koncept, ale Baxter za obudowanie go miesem, za jego przystepnosc. Trudno to okreslic, dlatego nie bralam pod uwage ksiazek, ktorych Pratchett nie byl jedynym autorem.

      Usuń
    4. Hello again!

      A to wiem. Z tym, że ja przeczytałem chyba wszystkie możliwe książki Baxtera, więc jego styl znam na pamięć. I z tego co widzę po recenzjach to tomy, gdzie Baxter ma większy wkład zbierają gorsze recenzje. Obstawiam raczej, że Pratchett miał łatwiej pisząc z kimś. No i całkowicie inny klimat niż Dysk, więc odmiana też dobrze robi. Ale i tak będę musiał się wziąć za Świat Dysku i porównać starsze książki z nowszymi. ;)

      Usuń
  3. SoLL dobrze się zapowiadało? Nie pamiętam za dobrze tej sagi, bo pochłonęłam ją w podstawówce (zdaje się, że nie dałam rady przeczytać tylko trzeciej książki, jakoś mi nie podeszła), ale teraz jestem pewna, że to były tylko zwykłe opka. Podchodzę do tej sagi jako do guilty pleasure, no ale jak mówiłam - czytałam, jak byłam głupim dzieciakiem, więc może coś źle pamiętam (a może źle zinterpretowałam ten fragment artykułu?).

    A tak odnośnie pierwszego akapitu - Katarzyna Michalak w parę lat wystukała ponad dwadzieścia książek (jeżeli wierzyć jej blogaskowi), no więc zastanawiałam się, która z nich wszystkich mogłaby być uznana za najlepszą... Jakieś typy?

    "Prosił o opinię znajomych i przyjaciół, którzy wytykali mu błędy." - raczej wskazywali, bo wytykali jest nacechowane negatywnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Sandemo to opka, ale na początku były to znacznie sensowniejsze i przyjemniejsze opka.

      Usuń
    2. No, dokladnie, na poczatku byla to bardzo czytable literatura pociagowa, podobalo mi sie zwlaszcza to, ze nie demonizowano tam seksualnosci, tylko przedstawioano ja tak... po prostu, jesli z komentarzem, to tylko przychylnym. Byl truloff dotkniety klatwa, byla heroina pragnaca z nim byc za wszelka cene, bylo ich potomstwo, ktore probowalo sie jakos odnalezc w swiecie. Natomiast im blizej konca, tym zdziwniej i zdziwniej, bo autorka zdecydowala sie dorzucic "poscigi i wybuchy" bez ogladania sie na sens, wiec mamy pieklo i szatanow planujacych przejac wladze nad swiatem, mamy ludzi bez wad i skaz (doslownie, jedna z bohaterek przeszla probe, ktora to udowodnila jej nieskazitelnosc pod kazdym wzgledem), mamy cale stada duchow, a to, co sie dzialo w paru ostatnich tomach w ogole wyparlam, bylo ok-rop-ne.

      O ksiazkach pani Michalak staram sie publicznie (no, pomijajac nasze forum, ktore przeciez tez jest publiczne) nie wypowiadac. Nie czytalam zadnej, poza analizami i paroma cytatami - bede szczesliwym czlowiekiem jesli umre nie zapoznajac sie doglebnie z zadna ;)

      Dzieki za wskazanie potkniecia! :)

      Usuń
  4. z gory przepraszam za brak polskich znakow, ale moj telefon ich nie uznaje :)
    Tworca jednego hitu, powiadasz? Akurat dzis o tym myslalam, nucac "zombie" :) ale nie tylko, w branzy muzycznej czy literaturze da sie oczuc takie efekty. Aktorstwo tez pod to mozna podpiac bez wiekszego problemu - odtworca jednej roli, prawda? Wydaje mi sie, ze kazdy rodzaj sztuki mozna pod ten temat zaczepic.
    Ucieszyl mnie przyklad Chmielewskiej. Oznacza to, ze nie tylko ja odczulam ogromna roznice i wahania jej tworczosci z perspektywy czasu. Moja ulubiona powiesc tej autorki to "Cale zdanie nieboszczyka", w ktorym Joanna szydelkiem wydlubuje sobie wyjscie z lochu... Ostatnio zakupilam wiec sobie po promocyjnej cenie w kiosku (wtf? Mysle sobie: Chmielewska za 14 zl! Biore w ciemno!) "Krwawa zemsta". Jestem w stanie skomentowac to jednym slowem: "rozczarowanie".
    Tym bardziej Twoj post mnie nie zaskoczyl. Opisalas doklanie to, o czym mialam pojecie juz dawno, lecz mimo swiadomosci tematu - dobrze, ze ktos o tym pisze. Nie czuje sie osamotniona :)

    Mnie temat dotknal jednak osobiscie. Nie uwazam sie za dobrego tworce literackiego. Moje prace sa marne i bardzo, ale to bardzo chce je poprawiac i udoskonalac. W roku 2005 przeczytalam pierwsze opowiadanie o Tomb Raider w jezyku angielskim i chcialam to robic po polsku. Bylam pierwsza, a za mna poszy dziesiatki. nazywano mnie "guru". Mialam grono fanow, choc Kurtis-life pelne bylo bledow wszelakich, mialam wtedy niecale 14 lat. Teraz mam dziesiec wiecej i chce je udoskonalic, bo odczuwam taka potrzebe i mam sentyment do tej tematyki, ale starzy fani nie przyjmuja do wiadomosci nowej wersji i blog swieci pustkami, choc wedlug mnie jest duzo lepszy. Starzy fani nadal czytaja te pelna bledow, jednowatkowa fabule na Onecie, bez rozwinietych dialogow i opisow. Bo pokochali stary styl i na Blogspocie naet sie nie pokazuja. To bolaczka tworcow, ktorzy pragna sie rozwijac. Jak Fokus i Rahim po smierci Magika, nagrywajac "Recepture" - plyte hip-hopowa na elektornicznych bitach. "Oldskulowcy" tego nie toleruja. Wymagaja jednej linii. Cos co bylo dobre, dla nich latwo spieprzyc. To kolosalna roznica: kiedy psuje cos autor, na sile, by zarobic. Lub by sie samodoskonalic - a tlum nie rozumie tej checi rozwoju, wymagajac tego, co dawno zmienilo sie w naszym autorskim swiatopogladzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi, ja tez nie mam na co dzien dostepu do polskich znakow, artykuly i ocenki pisze w calosci w google translate, co bywa upierdliwe :P

      Akurat Zombie - przynajmniej to popelnione przez grupe The Cranberries - nie nazwalabym jednorazowym hitem, maja oni jeszcze pare znanych powszechnie piosenek - moze po prostu nie kojarzysz, ze naleza akurat do nich, choc wokalistka ma bardzo charakterystyczny glos :).

      (The band has achieved four top 20 albums on the Billboard 200 chart (Everybody Else Is Doing It, So Why Can't We?; No Need to Argue; To the Faithful Departed and Bury the Hatchet)[2] and eight top 20 singles on the Modern Rock Tracks chart ("Linger", "Dreams", "Zombie", "Ode to My Family", "Ridiculous Thoughts", "Salvation", "Free to Decide" and "Promises"). - za wikipedia)

      Jestem wierna fanka Chmielewskiej - tak sie sklada, ze mam wszystko, co kiedykolwiek napisala, wlacznie z autobiografia i ksiazkami dla dzieci (to samo z Pratchettem). Wychowalam sie na jej ksiazkach, na jej poczuciu humoru i postrzeganiu swiata. Kiedy jeszcze bylam nastolatka i nie podchodzilo mi ktores dzielo, bylam gotowa zalozyc, ze to ze mna jest cos nie tak, a nie z autorem. Ale teraz, kiedy dobijam do trzydziestki, a autorka otwartym tekstem pisze, ze nie wierzy w gwalty, to zostaje mi tylko wierzyc, ze to kwestia starosci, a nie uprzedzen, ktore tkwily w niej od zawsze. Owszem, sama sprawa gwaltu opisanego w ksiazce pod tym samym tytulem byla przytaczana przez autorke milion razy, chocby w autobiografii wlasnie, ale wtedy stanowila raczej przyklad nieudolnosci sadownictwa i niewiary w ten jeden, konkretny przypadek, a nie w gwalty ogolem.
      Zreszta, najlepszym dowodem upadku jest to, ze gdy podasz mi tytul starej czesci, streszcze ci fabule z najmniejszymi szczegolami - podasz mi tytul nowej i nie bede pamietac, o czym to u licha bylo. A czytalam je przeciez bardziej niedawno.

      Z Tombraiderowym opkiem - tym nowym - zapraszam na Mackalnie, zobaczymy, co da sie z niego wyciagnac :)

      Usuń
    2. Aktorstwo tez pod to mozna podpiac bez wiekszego problemu - odtworca jednej roli, prawda? - Mysle, ze tu kwestia wyglada nieco inaczej. Autor moze sobie wybrac o czym bedzie chcial pisac, ale aktor musi liczyc na laske innych ludzi. Moze starac sie o role w kryminalach, jesli je lubi, ale w miedzyczasie wystepowac w reklamach lekow na wrzody, zeby przezyc. Moze tez sie okazac, ze jesli osiagnie sukces w komedii romantycznej, nigdy nie dostanie propozycji zagrania w czyms powazniejszym, nie bedzie mogl pokazac swojego talentu dramatycznego.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam! Czy w ramach partnerstwa mogłabym prosić o zamieszczenie poniższego ogłoszenia? :)

    obrazek: klik

    "Cześć i czołem graficy! [pogrubione]
    Uprzejmie informujemy, że na facebook.com powstała nowa grupa zrzeszająca grafików. Po szczegóły zapraszamy tutaj [link: https://www.facebook.com/groups/465287750286799]. Zachęcamy do dołączania do grupy osoby chcące poszerzyć swoją wiedzę z zakresu tworzenia grafiki oraz weteranów, którzy z chęcią pomogliby młodym próbującym swoich sił w tym ciekawym i przyszłościowym hobby :)

    GRAFICY, ŁĄCZCIE SIĘ! [link: https://www.facebook.com/groups/465287750286799] "

    OdpowiedzUsuń
  7. Też bardzo dobry tekst. Co prawda na początku trochę kręciłem nosem na bardziej subiektywne podejście do tematu (Czyżby klątwa dopadła też Ciebie? Bo poprzedni artykuł był tak kapitalny, że miałem inne oczekiwania ;)), ale jednak i tym razem mnie kupiłaś. Zaskoczyłaś mnie Pratchettem, ale to już skomentowałem wyżej. Muszę też przyznać, że nie do końca zgadzam się z niektórymi wnioskami - może to dlatego, że nie znam praktycznie przytoczonych przykładów (Pratchetta trochę czytałem, a Chmielewska mi się dawno temu z dwiema czy trzema książkami przewinęła), więc punktu odniesienia za bardzo nie mam. Chodzi mi tu głównie o kwestię zmysłu obserwacji, ale ja czytam specyficznych autorów. Może faktycznie warto byłoby bliżej przyjrzeć się zjawisku. Poleciłabyś przykłady innych autorów, u których można dostrzec analogiczne błędy, tylko z kręgu literatury zagranicznej i bardziej w klimacie kryminału, thrilleru, horroru itp.?
    I tradycyjnie już, po swoich rozkminach, przechodzę do chwalenia. :)
    Chociaż nie znam większości z opisanych tu przykładów, to bardzo podobał mi się sposób w jaki je omówiłaś. A już przykład Musierowicz wydaje mi się naprawdę ekstremalny, ktoś kto publikuje od lat powinien mieć jednak zdrowsze podejście do krytyki.
    Bardzo podobała mi się też muzyczna analogia do twórców jednego dzieła. Ciekawie połączyłaś oba problemy. Zabrakło mi tylko jakiegoś przykładu dotyczącego pierwszej kwestii. Zgrabnie z tego wybrnęłaś przykładem czysto hipotetycznym, ale przecież znalazłoby się kilku autorów znanych z jednego tylko dzieła. Choćby Anthony Burgess, który był naprawdę dobrym pisarzem, a większość kojarzy tylko jedną jego książkę. I to jeszcze prędzej skojarzą tytuł niż nazwisko twórcy.
    No, ale jak mówiłem. Tekst mi się bardzo podobał. A subiektywny ton, o wiele bardziej zachęca do dyskusji, więc koniec końców oba artykuły były świetne.
    Kawał dobrej roboty. Liczę, że się nie wypalisz i kolejne teksty będą równie świetne jak dotychczasowe.
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym przypadku chcialam opisac zjawisko, ktore mnie frapuje, ale na temat ktorego nie znalazlam zadnych opracowan naukowych - musialam wiec napisac subiektywny tekst, gdyz nie mialam niczego poza wlasna glowa o co moglabym sie oprzec. Inna opcja bylo nie pisanie niczego, ale wtedy blog moglby mi zaczac obumierac, a tego bym nie chciala ;)

      Niestety, zeby podac ci przyklady, musialabym przeczytac od pierwszego do ostatniego tomu jakies zagraniczne, kryminalne serie wydawnicze, a nie mam na to czasu ni pieniedzy. Jedyne, co mi zalega na polkach to seria autorstwa Janet Evanovich, ale brakuje mi kilku ostatnich czesci. W tym przypadku autorka wyszla od kryminalu przyprawionego sympatycznym humorem a skonczyla na komediowych romansach ze zbrodniami gdzies w tle.

      Co do wypalenia, zobaczymy, bo ja zazwyczaj nie mam poczucia, by moje przemyslenia byly cos warte czy mogly kogos zainteresowac, wiec artykuly beda sie tu pojawiac raczej sporadycznie. Czas pokaze.

      Usuń
    2. Nie no, żartowałem. Koniec końców nie czuć było zbyt mocno subiektywizmu, a tekst Ci wyszedł równie ciekawy co poprzedni.

      Znam ten ból, choć molem książkowym zdecydowanie nie jestem. O, tego zjawiska w kryminałach nie znoszę, tak jak ewolucja kryminałów w obyczajówki, z kryminałem na trzecim albo i dalszym planie.

      Mam nadzieję, że jednak częściej się będzie coś pojawiać. Sam się nie interesuje kompletnie ocenialniami, a ten blog jednak mnie zaciekawił i to dzięki Twoim artykułom. Kawał dobrej roboty. ;)

      Usuń
    3. Ocenialnie to tylko kropla w morz(u)osferze, koniec końców wszystko jest jakimś ułamkiem wielkiego tematu tworzenia opowiesci. Dobrze rozumiem, ze dla wiekszosci ludzi czytanie ocen jest koszmarnie nudne, bo jest to jak zapoznawanie sie tylko z polowa konwersacji, juz nie mowiac o tym, ze kogo obchodzi, ze kompletnie anonimowa osoba postawila zle przecinek na trzeciej stronie czwartego rozdzialu ;) Ale ten blog traktuje o wszystkim co jest zwiazane z pisarstwem tak amatorskim jak i zawodowym. A nastepny post pojawi sie juz niedlugo, tym razem bedzie to wywiad :).

      Usuń
  8. Z Pratchettem jest ten problem, że forma cyklu została pomyślana jako satyra na literaturę, jednak z czasem elementy mające być tylko przekręceniem motywów literackich nabrały tyle życia, że przestały budować fabułę tylko dla satyry - kolejne części były śmieszne bo były. Wtedy autor uznał że forma jest na tyle pojemna, że można zamienić ją w przestrzeń dla satyry bardziej ogólnej, odnoszącej się do życia i świata. I niestety zaczął go dopadać kompleks Dickensa - skupienie się na "sprawie" odciągnęło go od fabuły. Zakończenie "Potwornego regimentu" tchnęło nieprawdopodobieństwem i było widać, że powieść kończy się tak aby dać odpowiedni głos w omawianej sprawie nierówności. Podobne rzeczy widać w innych późniejszych książkach - im bardziej skupiał się na ludziach i ich uczuciach czy poglądach, tym bardziej tracił na tym świat przedstawiony. W ostatnich powieściach nie było już wcale bogów i na dobrą sprawę, prawie żadnej magii. Parę dni przed jego śmiercią zacząłem pisać recenzję ostatniej książki, pod znaczącym tytułem "para poszła w gwizdek" ale na razie się wstrzymam z publikacją, żeby emocje opadły.

    Co do Chmielewskiej - w ostatnich latach książki wydawało wydawnictwo zajmujące się właściwie tylko jej książkami, w związku z czym nic jej właściwie nie ograniczało. Książki były momentami tak przegadane, że gdyby wydawca na początku postawił warunek, że ma nie przekraczać 150 stron, to skracanie i upraszczanie wyszłoby im na dobre.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.